'
Temat dnia14 KOLEJNYCH INWESTYCJI DZIĘKI OSZCZĘDNOŚCIOM PO PRZETARGOWYM Bezpieczeństwo publiczneAkcja krwiodawstwa 7 kwietnia 2024 roku Bezpieczeństwo publiczneAwans st. bryg. Piotra Gadowskiego na stanowisko Zastępcy Małopolskiego Komendanta PSP
Bezpieczeństwo publiczneWażny komunikat bezpieczeństwa!

Był(a) sobie raz...(1)Drukuj





„Była sobie raz królewna, pokochała grajka…”
„Był sobie król, był sobie paź i była też królewna…”
„Był sobie dziad i baba, bardzo starzy oboje…”




Nic z tych rzeczy. Spieszę wyjaśnić: ten tekst nie będzie żadną bajką. Będzie jednym z kilku na temat nieżyjących już mieszkańców naszej wsi, którzy w swoim środowisku wyróżniali się jakimiś artystycznymi zdolnościami, czasem nawet dokonaniami. Zatem, nie umniejszając zasług dzisiejszych twórców ludowej sztuki, prezentowanej na dożynkowych uroczystościach, przypomnijmy sobie kogoś z dawnych lat. A więc:...

Był sobie raz… Antoni Wydra.
Upomniał się o niego jakiś czas temu pan Zdzisław, temat podchwycili inni komentatorzy, dzięki czemu postać ożyła. Maria Dorota zapowiedziała nawet dalszy ciąg, zanim jednak spełni swoją obietnicę, spróbujmy zebrać, co już o tym panu wiemy. Niestety, nie będą to wiadomości udokumentowane w ścisłym tego słowa znaczeniu, do czego zachęcał „emo”, ot, raczej skompilowane odpowiedzi kilku osób na pytanie: „Co wiem, co pamiętam o Antonim W.?”.


Nowo poznawanym przedstawiał się zwrotem „Wyderka jestem”, jego nazwisko zresztą było mało istotne – wystarczyło imię Antek lub po prostu Antoś. Był malarzem pokojowym, który uczył się i pracował jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Uczestniczył, jak twierdzi „emo”, w pierwszym malowaniu grobelskiego kościoła (być może wtedy przy fachowcach poznawał swoje rzemiosło), później pracował głównie na wyjazdach. Dłuższy czas przebywał w Zakopanem. Nie wiadomo, kiedy zaczęły się jego problemy zdrowotne, które poskutkowały całkowitą zmianą trybu życia: od późnej jesieni do zdecydowanej wiosny nie opuszczał mieszkania, a i latem nikt chyba nie widział go bez ciepłego swetra. Od wybuchu wojny do śmierci mieszkał nieprzerwanie w swojej rodzinnej miejscowości, czyli w Grobli, najpierw przy rodzinie, później w małym, zbudowanym na własne potrzeby domku. Domek ten, najprawdopodobniej zaprojektowany przez samego użytkownika, był dwupoziomowy. Dół to, mówiąc dosadnie, zagracona pracownia pełna puszek z farbami, butelek z chemikaliami, pędzli, blaszanych naczyń, no i tych ziół suszących się pod powałą. Pięterko zaś to lokalik mieszkalny, uzupełniony czymś w rodzaju balkonika, na którym nawet zimą można było zaczerpnąć świeżego powietrza.




W malowaniu mieszkań starał się pan Antoni nadążać za modą, więc w latach pięćdziesiątych nie sprawiło mu trudności przerzucenie się z kwiatowych, szablonowych wzorów na geometryczne „pikasy”. Co istotne, lubił czasem „machnąć” jakiś pejzażyk lub pojedynczy element natury, najczęściej na lnianym, tzw. sztywnym płótnie. Niektórzy pamiętają także bukiety czerwonych róż, maków i rumianków na czarnym tle. Obdarowywał nimi dziewczęta i młode gospodynie, kierując się przy ich wyborze sobie tylko wiadomymi kryteriami. Niestety, te dziełka, jako niemodne starocie, znikły wraz ze ścianami drewnianych chałup, za to, paradoksalnie, uchowała się makatka w jednym krakowskim mieszkaniu.
Wspomniane wyżej zamykanie się w domu na jesienno-zimowe chłody, uważane czasem za lekkie dziwactwo, nie przekreślało ogólnej sympatii, jaką się Antoś cieszył. Chętnie przyjmował gości: zarówno swoich rówieśników, jak i licealistów czy studentów, którzy pojawiali się we wsi podczas ferii. Grał z nimi w szachy i rozmawiał. A rozmawiać mógł na każdy temat. Z łatwością oceniał zarówno groźbę rosnących w potęgę Chin, jak i przedwojenne polskie kino, zwłaszcza uwielbianą (chyba) przez siebie Jadwigę Smosarską. Ba, pamiętam nawet jego dylemat językoznawczy. Zastanawiał się mianowicie, dlaczego męskie imię „Janek” gwarowo brzmi „Jonek”, a żeńska jego forma to „Janka”, nie zaś „Jonka”.



Był bystrym obserwatorem. Z własnych kontaktów i, nazwijmy to wprost, z plotek, tworzył sobie obraz bliźnich. Wykorzystywał go później w oryginalny sposób. Otóż pan Antoś, który z jakichś tam powodów nie założył rodziny, uwielbiał swatać. Nie narzucając się charakteryzował krótko, od niechcenia, jakiegoś kandydata do żeniaczki („…to jest chłopok perła, żeby tak jeszcze…”) i myślę, że w niejednym sercu zasiał ziarno zainteresowania lub zwątpienie w trafność planowanego wyboru.
Jako się rzekło, nasz bohater zimę spędzał w towarzystwie męskim. Kontakty z płcią piękną nadrabiał latem, kiedy w swetrze i pikowanej kufajce albo, odświętnie, w czarnej marynarce tudzież tyrolskim kapeluszu, przemierzał na swoim nieodłącznym rowerze drogi i dróżki, nie tylko grobelskie. Oczywiście gdzieś tam kupował materiały potrzebne do malowania, ale w chudych latach powojennych próbował także handlu, dziś powiedzielibyśmy, obwoźnego. Dysponując jedynie skromnym jednośladem, dostarczał gospodyniom, nie wiadomo jakim sposobem zdobyte, deficytowe artykuły. Zaliczył dzięki temu kilka dni w areszcie, zatrzymany przez MO w jakiejś zawiślańskiej miejscowości. Chyba po tym incydencie z handlu zrezygnował, za to nieustająco zajmował się zielarstwem. Znał się na leczniczych roślinach, wiedział gdzie ich szukać i w jakiej postaci używać.
Kiedy w okresie tzw. odwilży poststalinowskiej ożywiły się kontakty z krewnymi na Zachodzie, pan Antoś zaryzykował i któregoś lata wybrał się do, zdaje się, siostry, mieszkającej gdzieś na głębokiej francuskiej prowincji. Wrócił zdegustowany – nie tak wyobrażał sobie tamten świat.



W ogóle był ruchliwy. Przez długie lata zbierał datki na KUL, utrzymywał też kontakty z księżmi, którzy wcześniej pracowali w grobelskiej parafii. Odwiedzał m.in. ks. Eugeniusza Lupę w Tymbarku k/Limanowej, a później przez długie lata ks. Józefa Pączka w Bochni.
Ale przyszła starość zmuszająca do coraz większych ograniczeń. Antek „Wyderka” opierał się jej, jak mógł, podrasowywał swoją energię ziółkami, później nawet własnego wyrobu bimberkiem – wszystko do czasu. I w trakcie któregoś pobytu w rodzinnym domu na zapytanie „A co tam u Antosia?”, usłyszałam odpowiedź „Antoś nie żyje”. Niestety, z napisu na jego nagrobku nikt się nie dowie, jak barwnym był akcentem na grobelskim krajobrazie.

Z melancholijną refleksją nad przemijaniem – Maria Teresa

Komentarze

#1 | Z.K dnia 03 września 2014 01:11
To pieknie napisane-----.Moze Ktos opisze lata szkolne w czasie okupacji i problemy kierownika Szkoly w Grobli z wladzami okupacyjnymi o ktorej po cichu mowiono.
Tamte czasy zasluguja aby zachowac dla historii Szkoly bo przeciez mielismy przerwe w nauce
a jednak uczylismy sie po domach w malych grupkach-pomimo zakazu .
#2 | emo dnia 04 września 2014 21:56
Charakterystycznym identyfikatorem "Antosia" między innymi była autentyczność i kompetencja, które w szczególny sposób kształtowały jego wizerunek, o którym napisała Autorka p. Maria. Wyznawał zasadę że; "Nec me pudet fateri nescire, quod nesciam" - nie wstydzę się przyznać, że nie wiem tego, czego nie wiem. Jego charakterystyczny i oryginalny sposób bycia, łatwo rozpoznawalny w grobelskim środowisku, kreowały "Antosia" na Groblanina, który zasługuje na pamięć w społeczności Wiślańskiej.

Dodaj komentarz

Nick:




Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.