'
Temat dniaPremier Tusk podpisał rozporządzenie - Grabiec, Kołodziejczak i Siekierski prezentują stawki dopłat do zbóż Bezpieczeństwo publiczneDroga w Słomce od jutra zamknięta ! Powiat BocheńskiZostań Superortografem Powiatu!
Województwo MałopolskieUwaga Cykliści! Gravel Karp Adventure w Osieku

Czas pamięciDrukuj



Listopad. Miesiąc powagi, zadumy, wspomnień i przemyśleń. Miesiąc cmentarzy.
Czy zna ktoś inne miejsce, gdzie tak łatwo człowiek przekierowuje swoje receptory ze spraw bieżących na metafizyczne? Nie umiem nazwać uczuć, jakie budzą we mnie te, śmiem powiedzieć, miejscowości, pełne domków, pałaców, willi, lepianek, ziemianek, bunkrów (to nieprawda, że śmierć wszystkich zrównuje) - w każdym razie zaliczam je (uczucia, oczywiście) do pozytywnych. Może to zabrzmi dziwnie, ale uwielbiam zwiedzać cmentarze zwłaszcza te stare, i zwłaszcza w dni powszednie, bez tłumów i gwaru. Mogę wtedy bez pośpiechu włóczyć się alejkami, przystawać, rozszyfrowywać zatarte napisy, kojarzyć nazwiska, fakty, okruchy wspomnień. Czasem coś mnie zaskoczy, jak na przykład dawno temu na Dolnym Śląsku, w znanym skądinąd Lubiążu. Tam, na dobrze utrzymanym poniemieckim cmentarzu, zauważyłam wiele nazwisk pisanych alfabetem gotyckim, ale brzmiących bardzo swojsko, a więc potwierdzających słowiańską przeszłość tej ziemi. Albo na Pomorzu Zachodnim, gdzie natknęłam się na skromną mogiłkę z tabliczką informującą, że „Tu spoczywa (-) urodzona w Polsce…”. Jakże obco czuła się na Ziemiach Odzyskanych rodzina tej zmarłej, jeżeli jeszcze kilka lat po wojnie uważała, że w Polsce nie mieszka.



Najwięcej zdziwień dostarcza mi jednak Cmentarz Rakowicki w Krakowie. Znam go, a właściwie poznaję, od kilkunastu lat, odwiedzam co najmniej raz w roku i za każdym razem dokonuję jakiegoś zaskakującego odkrycia. Nie, nie w Alei Zasłużonych – tam wiadomo, same znane, choć z dzisiejszego punktu widzenia niekiedy kontrowersyjne postacie.



Prawdziwe niespodzianki kryją się w ciżbie różnego rodzaju grobowców, sarkofagów, pomników, a i zwykłych, ziemnych mogił, gęsto porośniętych bluszczem, spod którego znienacka może się wychylić wiele mówiąca informacja. Ostatnio na przykład natknęłam się na miejsce spoczynku Olgierda Smoleńskiego, zmarłego w styczniu bieżącego roku. Był znakomitym lekarzem-nefrologiem, profesorem z dużym dorobkiem naukowym, ale w mojej pamięci tkwi jako uroczy, ostrzyżony „na pazia” uczeń piątej klasy szkoły ćwiczeń przy bocheńskim liceum pedagogicznym.



Szerzej opowiem o innym jeszcze zaskoczeniu.
Chyba dziesięć lat temu, nie mogąc znaleźć grobu kogoś znajomego, zdezorientowana zapuszczałam się w kolejne kwatery. Wbrew logice (szukałam wszak grobu nowego) lustrowałam wzrokiem połać skromnych, betonowych, często zaniedbanych pomniczków z lat czterdziestych – pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ku mojemu zdumieniu dostrzegłam wśród nich czarny, błyszczący, pokryty szeregami bielusieńkich liter prostokąt. Litery składały się w nazwisko dawno mi znane i w jakiś sposób bliskie: Maria Dunin-Kozicka, pisarka…



Z tym nazwiskiem zetknęłam się po raz pierwszy jeszcze w latach szkolnych za pośrednictwem tomiku o jakże atrakcyjnym dla nastolatki tytule: „Miłość Ani”. Książka okazała się trzecią, ostatnią częścią cyklu p.t. „Ania z Lechickich Pól”. Pierwszą było „Dzieciństwo”, a drugą „Młodość” tejże Ani - obydwie wówczas niedostępne. Do lektury „Miłości…” wracałam wielokrotnie, za każdym razem jednakowo wzruszona jej wręcz bajkowym zakończeniem: po dramatycznych przeżyciach, wieloletniej tułaczce, utracie rodziny, Ania odzyskała prawie wszystko, przede wszystkim zaś znalazła prawdziwą miłość. Fakt, że nie poznam pierwszych dwóch części powieści, wydawał się oczywisty. Autorka akcję ulokowała w takim czasie (rewolucja bolszewicka) i środowisku (zdeklasowani właściciele ziemscy), że w PRL nikt nie odważyłby się książkę wydać.

Ale czas biegł, przyszły zmiany polityczne i oto widzę w zaprzyjaźnionej księgarni różne zakazane do tej pory tytuły, a wśród nich trzy tomiki mojej „Ani”. Nie trzeba chyba mówić, że natychmiast stały się moją własnością i zapewniły na kilkanaście godzin pobyt w latach wczesnej młodości! Prawie równocześnie ukazał się także dokumentalny tom tej samej autorki („Burza od Wschodu”), z którego mogłam poznać wojenno-rewolucyjne losy jej rodziny. No i znowu myślałam, że na tym skończy się moja wiedza o Marii Dunin-Kozickiej, a tu ten grób i pytanie dlaczego on taki lichy, wręcz rozsypujący się?. Ktoś przecież spowodował nową edycję jej książek, ktoś nakleił na obkruszony, cementowy cokolik prowizoryczną tabliczkę z plastikowymi literami - dlaczego nie zrobił nic więcej? Bywam tam, jak wspomniałam, co najmniej raz w roku, obserwuję postępujące zniszczenie płyty, złuszczające się stopniowo napisy, brak śladu czyjegokolwiek zainteresowania. Zapalam znicz, kładę jakiś kwiatek i snuję smutne refleksje na temat zmienności losów człowieka. Wszak autorka trylogii o Ani była niegdyś posiadaczką wielkiego majątku ziemskiego na Ukrainie, nieruchomości w Odessie, działaczką społeczną, a za parę lat pewnie zostanie po niej zaledwie trochę gruzu na Rakowickim Cmentarzu i dla - podejrzewam, że niewielu – zainteresowanych, garść wiadomości na stronach internetowych. Może też ktoś przypadkiem, podążając na znajdujący się w pobliżu grób naszej noblistki Wisławy Szymborskiej, zauważy ruinę wprawdzie pośledniejszej, ale jednak pisarki i na moment się przy niej zatrzyma?



Być może i jakaś nastolatka natknie się na drukowaną historię rówieśniczki „z Lechickich Pól”. Ciekawe, czy znajdzie w niej źródło wzruszeń, czy też odłoży z niesmakiem jako anachroniczną, nie pasującą do współczesności ramotę? Dla mnie, niezależnie od wartości literackich, pozostaje „Ania” wspaniałą pamiątką dawnych lat. Sprawia też, że z wdzięcznością zapalam znicze na grobie jej autorki.

Tymczasem mija kolejny listopad. Na cmentarzach, zarówno tych skromniutkich, przechowujących szczątki osób nam najbliższych, jak i tych sławnych, odwiedzanych przez liczne wycieczki, dopalają się znicze, marzną okazałe chryzantemy, płowieją w deszczu bukiety sztucznych kwiatów. Matowieje złoto jesieni, wraca smętna melodia „Martwych liści”. Wcześniej czy później śnieg zasypie ślady ludzkich stóp, a czas pamięć o tych, co już „byli, ale się minęli”. No i trudno, taka kolej rzeczy.
Maria Teresa

Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Nick:




Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.