Był(a) sobie raz...(Remanent)
- lutego 10 2015
- KULTURA I OŚWIATA
- 3671 czytań
- 3 komentarze
No proszę, ani się obejrzałam, a nowy rok już nabrał rozpędu. Karnawał - zarówno ten obyczajowy jak i polityczny – w pełni, mnożą się supernowe wydarzenia wszelkiej maści, przychodzą kolejne radości i smutki. Trudno człowiekowi ogarnąć teraźniejszość, więc czy jest sens wracać do przeszłości? Mimo obiekcji zaryzykuję, bo czuję potrzebę uzupełnienia tematu rozpoczętego w ubiegłym (!) roku, a traktującego o naszych uzdolnionych artystycznie ziomkach. Napisałam o kilkorgu, ale na pewno byli też inni, może nawet jeszcze bardziej utalentowani, którzy jednak nie zaistnieli poza najbliższym otoczeniem.
Kto na przykład pamięta Józię Trzęsiec, dziewczynę z Trawnik, córkę Franka, z oczywistych względów zwanego Kulawym, oraz Gienki (stąd „Józia od Gienki”)? Chudziutka jak jej mama, zawsze w chustce zawiązanej pod brodą, długiej sukience i równie długiej, kretonowej zapasce, nieśmiała, chyba nawet lekko ograniczona umysłowo, stawała się kimś innym, gdy trzeba było coś narysować. Jej miniaturowe obrazeczki, niezwykle trafnie ujmujące kształty ludzi, budynków, drzew, budziły w nas podziw podszyty zazdrością. Gdyby żyła w innym środowisku, może też gdyby była chłopcem, miałaby większe szanse rozwinąć się jako malarz – prymitywista nie gorszy –być może- od słynnego Nikifora. Ale było jak było, więc po kilkuletniej nauce w szkole pomagała rodzicom w małym gospodarstwie, pasła krowy nad Wisłą, robiła masło w wielkiej maślnicy, sporządzała białe sery w trójkątnych woreczkach, żeby je sprzedać w Brzesku na jarmarku. Czy kiedykolwiek jeszcze sięgała po kredki i ołówek? Może czasem w zimowe, długie wieczory? Owszem, przypominała o swoim istnieniu, ale w całkiem inny sposób. Otóż każdego roku przy okazji święta Wniebowzięcia dźwigała do kościoła olbrzymi snop ziół, prowokując wszystkich do pochwał tym bardziej, że jej mama niosła snop jeszcze większy.
No i tak żyła sobie Józia bezpieczna przy swoich rodzicach, w pełnej symbiozie z nadwiślańską przyrodą, nieświadoma zagrożeń świata zewnętrznego. Naturalną koleją rzeczy przyszedł jednak kres sielanki. Zmarł Kulawy Franek, Józia została z nieporadną życiowo i nie całkiem sprawną fizycznie matką. Doraźną pomoc organizowała im miejscowa społeczność, między innymi za pośrednictwem uczniów grobelskiej szkoły, później, podobno staraniem miejscowego sołtysa, umieszczone zostały na dożywotni pobyt w jakimś krakowskim domu pomocy społecznej. Po ich chałupince dawno nie ma śladu, nie dysponuję też, oczywiście, żadną autentyczną ilustracją do tej postaci, ale przy okazji proponuję spojrzeć na „odnalezione” u krewnych i przyjaciół (wszystkim w tym miejscu pięknie dziękuję) dziełka: Piotra Dymurskiego (Chrystusik Frasobliwy) oraz Antoniego Wydry (Przedwiośnie).
To dawne, zamknięte karty. Okazuje się jednak, że i obecnie znaleźć można w naszej wsi osoby, zwłaszcza płci żeńskiej, którym nie wystarcza status przykładnych strażniczek domowego ogniska, a które odczuwają potrzebę wyrażania swoich uczuć i przeżyć w bardziej oryginalny sposób. Jest na przykład pani Maria Klasa, autorka wielu okolicznościowych i refleksyjnych wierszy, w tym „Starości”:
Kiedyś ty przyszła do mnie znienacka i zawładnęłaś moją osobą?
Nie mogę w żaden sposób pogodzić się z tobą!
Ty jesteś brzydka i pomarszczona, zrzędna, kłótliwa i schorowana,
A ja to przecież nie jestem taka ostatnia jeszcze pokraka.
Staram się, a może udaję, że dobrze widzę, że krzepko chodzę.
Lecz przyznać muszę z całą pewnością, że mnie pochłaniasz z wielką godnością.
Niby niewinnie i pomalutku, lecz konsekwentnie i aż do skutku.
Jest również inna, pragnąca pozostać anonimową, babcia, (zaznaczam, że całkiem młoda), która dla swoich wnuczek napisała tekst piosenki śpiewanej podczas lokalnego Święta Rodziny:
Moja wioska Grobla, piękna okolica, każdy, kto tu bywał, to się nią zachwycał.
Z jednej strony Wisła jak wstęga szeroka, z drugiej zaś jest puszcza, a w środku ma wioska.
Jest tu moja szkoła, do której uczęszczam, uczę się w niej pilnie, bym była mądrzejsza.
Mamy dom kultury i bibliotekę, z której korzystamy, zdobywamy wiedzę.
Kościół także piękny stoi w środku wioski, jest wszystko, co trzeba, by rosnąć dla Polski!
Jestem więc szczęśliwa i bardzo wesoła, bo wszystkich, co kocham mam tu dookoła.
Jest ze mną i siostra, i mama, i tata, i babcia, i dziadziuś – tylko nie mam brata!
Wszystkim dzieciom życzę, by tak samo miały, żeby młode lata szczęśliwie spędzały!
Podejrzewam, że podobnych twórczyń (a może i twórców), niekoniecznie w dziedzinie poezji, znalazłoby się więcej i oby tak było. Oby młode pokolenia znajdywały kiedyś w szufladach skarby, świadczące o wrażliwości i bogatym życiu wewnętrznym swoich przodków.
Z optymizmem - Maria Teresa
PS. Jak zwykle czekam na sprostowania i uzupełnienia.